27 lipca 2015

scena dwudziestapierwsza. (ostatnia scena spektaklu)

Minęło sześć miesięcy, a ja nadal się zastanawiam, jak mogłem być takim idiotą, by pozwolić odjeść jedynej osobie, która potrafiła kochać mnie i moje wady. Minęło sześć miesięcy, a ja nadal żyję cieniem jej obecności. Sześć cholernych miesięcy, podczas których jedynym ukojeniem była siatkówka. Na niej się skupiłem. Dzięki niej rozładowywałem napięcie, na moment zapominałem o problemach. Forma poszła w górę. A samopoczucie wręcz odwrotnie. Koledzy chcą stawiać mi pomnik, a ja najchętniej pogrzebałbym się żywcem.

W końcu zbieram się na odwagę,  by do niej zadzwonić. W swojej wyobraźni widzę już nas razem, odchodzących w stronę zachodu słońca, trzymając się za ręce. Romantyczne pieprzenie. W życiu bym jej nawet nie zaproponował chodzenia za rączkę. Prawdopodobnie bym za to oberwał, jak to już wcześniej bywało. Uśmiecham się do swoich wspomnień, nie mogąc zrozumieć, dlaczego nasza znajomość zakończyła się w taki sposób. A nawet nie zakończyła, bo nie było przecież pożegnania. Jednego dnia jesteśmy razem, następnego już nie. Trzeciego mijamy się bez słowa na ulicy, a czwartego… Czwartego już jej nie ma.

W końcu koncentruję się tylko na dźwięku sygnału, odbijającym się w telefonie. Ciszę przerywa ‘halo?’ wypowiedziane nieznanym, ale wyraźnie smutnym głosem. Nadzieja nie czeka na dalszy rozwój wypadków i tak po prostu umiera. Przerywam połączenie. Przez chwilę zastanawiam się, co mam zrobić teraz. Czy to znak, że mam się po prostu poddać? Nie. Tego nie zrobię na pewno. W moim słowniku nie ma takiego słowa. Wybieram numer raz jeszcze, w nadziei, że to może jakaś znajoma odebrała jej telefon.

- Michał, nie rozłączaj się…

Ten sam głos. Przełykam ślinę, czując, że coś jest nie w porządku.

I właśnie tak jest. Następne słowa, są dla mnie jak cios prosto w serce tępym nożem. Bezsilnie opadam na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Czuję szum w głowie, słowa Ady mieszają się w jedno. Nic do mnie nie dociera. Przed oczami widzę tylko jej twarz. A potem jej ciało. I trumnę. Łzy spływają po moim policzku, ale nie umiem ich powstrzymać. Niektórzy mówią, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Najwyraźniej nigdy nie mieli powodu, by płakać. A ja mam. Bo właśnie straciłem swoją miłość po raz kolejny. Tym razem bezpowrotnie.

Mija dzień za dniem. Nadszedł dzień pogrzebu i równie szybko odszedł. Garnitur ponownie zawisł w szafie, mając świadomość, że już nigdy go nie włożę. Będzie mi przywodził na myśl dzień, w którym pochowałem swoją miłość. Dosłownie i w przenośni. A wcale nie potrzebuję, by cokolwiek mi o tym przypominało. Idealnie pamiętam nawet najmniejszy szczegół pogrzebu. A potem rozmowę z Adą. Pamiętam przeraźliwy płacz malutkiej Ingi, która niezwykłą intuicją małego dziecka wyczuła, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Pamiętam mowę Igora, który w swoim stylu pożegnał Ankę, patrząc w nieskazitelnie niebieskie niebo, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Pamiętam również kopertę, którą znalazłem na nocnym stoliku w pokoju, który zajmowała u Ady. Na wierzchu jej pismem napisane jest moje imię. W środku znajduje się coś więcej oprócz listu. Widzę to na pierwszy rzut oka, ale nie zamierzam się przekonać co to takiego. Nie zamierzam go nawet otwierać. To by oznaczało ostateczny koniec. Dopóki go nie przeczytam, mogę udawać, że ostatni tydzień wcale nie miał miejsca. Mogę nadal się irytować z powodu jej zniknięcia, mogę nadal się złościć, że nie dzwoni. Mogę się katować każdym wspaniałym wspomnieniem, ale i tak nie wypełnię nimi pustki w mojej duszy.

Jak to się stało? Jak przypadkowe spotkanie w teatrze, na które w ogóle nie miałem ochoty iść, mogło mnie doprowadzić do tego miejsca? Jak to możliwe, że straciłem swoje szczęście, zanim na dobre się nim nacieszyłem? Jak ta pyskata zołza zdołała zawrócić mi w głowie?

Jesteśmy… Byliśmy tacy sami.


Niespokojne westchnięcie wyrywa mi się z gardła, gdy wróciwszy z popołudniowego treningu, kieruję wzrok na ostatnią szufladę komody, w której od miesięcy leży nieotwarty list. W przypływie pewności, wyciągam go i wsadzam do kieszeni dżinsów. W szybkim tempie zbieram kluczyki i kurtkę, i biegnę do samochodu. Jakaś nadludzka siła mną kieruje. Pokazuje mi drogę, którą powinienem iść. Niszczy wątpliwości. W końcu zatrzymuję się przy srogo wyglądającej bramie. Przez chwilę patrzę przez nią na nagrobki, które w świetle zachodzącego słońca, zdają się promieniować swoim własnym blaskiem. Pokrzepiony wchodzę na teren cmentarza i odnajduję drogę do jednego nagrobka. Widok jej niezwykle kpiącego uśmiechu na zdjęciu sprawia, że sam się śmieję. Zastanawiam się, czy sama wybrała właśnie to zdjęcie. Ono idealnie opisuje całą jej osobę.

- Kpisz sobie za mnie nawet po śmierci, co? Pewnie masz niezły ubaw. Jestem idiotą, prawda? – kieruję myśli na ostatnie tygodnie, podziwiając z jakim hukiem opadłem na samo dno. Z domu wychodziłem tylko na treningi. Z kumplami nie rozmawiałem na inne tematy niż taktyka meczu. Do rodziców nawet się nie odezwałem, choć ciągle próbowali się ze mną skontaktować. – Oczywiście, że jestem idiotą. Dzięki, że mi to uświadomiłaś.

Siadam na ławce naprzeciwko niej i wyciągam list z kieszeni. Chwilę przekładam go w dłoniach. W końcu jednak wyciągam białą kartkę ze środka.

„Misiu,
Jeśli to czytasz, to pewnie mnie już nie ma… Boże, co za oklepany tekst. Nie wierzę, że to napisałam. Tak. Leżę sobie razem z robalami i mamy wspaniałą imprezę. Mogę wąchać żonkile od spodu! (Mam nadzieję, że ktoś mi zasadził żonkila na grobie.) Ale nawet jeśli robale zapewniają mi towarzystwo, brakuje mi twojej irytującej mordki, wiesz?
Masz prawo być na mnie wściekły. Nie zdziwię się, jeśli podrzesz tę kopertę, nim ją w ogóle otworzysz. Zostawiłam cię bez słowa wyjaśnienia. Pozwoliłam ci wierzyć, że spełniam się zawodowo, podczas gdy w rzeczywistości siedziałam z dupą na kanapie i liczyłam pęknięcia na suficie. (Jest ich trzynaście, wiesz? Przypadek?*) Nie miałam odwagi, by przyznać się, że za niedługo mnie zabraknie. A uwierz mi, że bardzo dobrze wiedziałam, że tak będzie. W tym przypadku rak był takim samym dupkiem jak ja. Nie mogłam pozwolić, by wziąć z sobą do grobu również twoje serce. Wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie. Było takie?
Nie mam siły już udawać uśmiechu. Bo nie jest w porządku. Tęsknię za tobą. A twój list uświadomił mi, że zachowałam się jak tchórz. I wtedy zaczęłam ryczeć. Myślę, że wypłakałam się za wszystkie czasy. Myślę również, że muszę się z tobą pożegnać. Nie wiem, ile czasu mi zostało. Na pewno nie na tyle dużo, bym w końcu zdobyła się na odwagę, by do ciebie wrócić.
Pozwól mi odjeść, dobrze? Ja nadal będę przy tobie i w razie czego zasadzę ci kopa w dupę. Byłoby kiepsko, gdybym zrobiła to w publicznym miejscu, prawda?
Bądź szczęśliwy, Michał. Wytrzymałeś ze mną tyle czasu, że zasługujesz na to jak nikt inny. I nie wyrzekaj się miłości. Znajdź tą, która będzie cię uszczęśliwiać. Pomogę ci w tym, bo moja miłość do ciebie nie umrze razem ze mną. Ona jest nieśmiertelna.
Żyj, Michał. Prawdziwie żyj.
Twoja na zawsze,
Anka
PS Ostatni, najważniejszy, spektakl nie miał jeszcze premiery.”

Sięgam raz jeszcze do koperty i wyciągam starą kasetkę. Napisała na niej tylko dwa słowa: Spektakl Uczuć.



* Michał ma na koszulce klubowej i reprezentacyjnej numer 13.


><><><><><><><><><><><><

KONIEC

Tak. Koniec. Dziwnie to brzmi. Z każdym tygodniem zbliżaliśmy się do tego momentu, a ja i tak się czuję zaskoczona. To głupie, ale nie jestem tak do końca smutna. Bo to kolejny blog, który udało mi się dokończyć. Kolejny, przy pisaniu którego się nie poddałam. 

Jak pewnie sami zauważyliście, nie wiele w całej historii miłości. Niby jest wszechobecna i to na niej opiera się większość późniejszych zdarzeń. Nie opisałam relacji między Michałem i Anką, bo skupiłam się na samej Ance i jej zmianie. W głowie miałam to ułożone inaczej, ale wyszło jak wyszło. I jestem całkiem zadowolona. W tej scenie wychodzi, że Anka nie zostawiła Miśka, bo była egoistką. Wyjechała bez słowa, bo chciała go chronić. Gdyby została, on miałby nadzieję do samego końca. A nadzieja Anki umarła zdecydowanie wcześniej. 

Jestem wam wdzięczna za każde słowo, które opublikowaliście w formie komentarza. Bo każde słowo sprawiało, że robiło mi się cieplej na sercu. DZIĘKUJĘ! <3

I zapraszam was wszystkich już w środę na N I E O B O J Ę T N Y C H. Mam nadzieję, że spotkamy się na nim w tym samym składzie, a może nawet większym? ;)

I na koniec prośba. 
Jeśli czytasz, bardzo cię proszę o komentarz. Miło byłoby wiedzieć, ile osób czytało Spektakl. ;)


19 lipca 2015

scena dwudziesta.

I mija kolejny dzień, który zabiera ze sobą część moich sił. Czas jest jak złodziej, którego nie można złapać. Zabiera wszystko, co dla ciebie najcenniejsze, a ja nic nie mogę zrobić. Czuję się bezsilna i nie umiem sobie z tym poradzić. Zawsze miałam jakiś plan na życie, cel, do którego uparcie dążyłam. A teraz nie mam nic oprócz świadomości, że niedługo mnie zabraknie na tym świecie. Że odejdę, cichutko, z pokorą, jakiej nikt by się po mnie nie spodziewał. Sama się tego nie spodziewałam, ale miłość tak na mnie wpływa. Łagodzi ból zadany przez świat, sprawia, że nie wyrzucam go w formie wyzwisk.

Michał…

Nie mam z nim kontaktu odkąd wyjechałam. Cierpię, bo nie ma go obok. Z drugiej strony nie chciałam, by poznał moją słabą stronę. Nie chciałam niszczyć jego życia. Ma prawo być szczęśliwy, a jego uśmiech zniknąłby w momencie mojej śmierci. Nie mogłam do tego dopuścić. Ada próbowała mnie nie raz przekonać, bym się do niego odezwała, dała znać, że wszystko u mnie w porządku. Ale przecież to nie jest prawda. Nic nie jest w porządku. Miałabym po raz kolejny kłamać mu w żywe oczy? Nie dałabym rady. Jestem na to zbyt słaba.

Całą moją uwagę skupiam na Idze, która rośnie jak na drożdżach. Niedawno była niemowlakiem; tylko leżała ,piła i robiła pod siebie, a dziś gania po całym mieszkaniu i próbuje się z nami dogadać. Patrzę na nią i nie mogę powstrzymać łez. Nie będzie mi dane być z nią, gdy pójdzie do szkoły, gdy dostanie swoją pierwszą szóstkę, gdy będzie miała problemy z chłopakami. Przeraża mnie to. Przeraża mnie brak przyszłości. W jej miejscu jest czarna dziura, która pochłania wszystko, co chciałabym tam umieścić. Jak mam iść dalej przez życie i korzystać z niego póki mogę, kiedy wiem, że to i tak niczego nie zmieni? Ale nie na darmo jestem aktorką. Wystarczy przybrać odpowiednią maskę w obecności ludzi. A prawdziwą siebie i łzy zachować na bezsenne noce.

- Anka!

Głos siostry niesie się po mieszkaniu. Podnoszę się z łóżka i idę sprawdzić, o co chodzi. Pozwoliła mi mieszkać u siebie, chyba jestem jej winna odrobinę pomocy.

- Co się dzie… - głos zamiera w moim gardle, gdy mój wzrok napotyka niespodziewanego gościa. – Co ty tu robisz?

- Och, no wiesz, tęskniłem i takie tam bzdety – uśmiecha się do mnie promiennie, a ja nic nie mogę poradzić na to, że stanowcze postanowienie, by wykopać go za drzwi, zaczyna się kruszyć. – Chodź tu- rozkłada szeroko ramiona.

Wpadam w nie i mocno go obejmuję. Dobrze znów mieć przy sobie najlepszego przyjaciela. Po wzajemnej prezentacji, zabieram go do swojego pokoju, byśmy mogli spokojnie porozmawiać. Ale ściany i tak mają uszy.

- To teraz się tłumacz, skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – pytam bez ogródek, chociaż równie dobrze mogłam sobie darować. Przecież znam odpowiedź na to pytanie.

- Ada.

Moje przypuszczenia się sprawdziły. Wypadałoby w końcu uświadomić moją kochaną siostrzyczkę, by nie ingerowała w moje życie. Choć może powinnam dziękować Bogu, że nie przywlokła tu Michała… Moja twarz od razy posępnieje, a Igor, przypatrując mi się czujnie, od razu to zauważa.

- I po co go zostawiałaś? – wzdycha ciężko, przygarniając mnie do siebie. Na chwilę wtulam się w jego klatkę piersiową, ale zbieram się w sobie.

- To już przeszłość. I muszę się z tym pogodzić.

- Jeśli już jesteśmy przy tym temacie, mam coś dla ciebie. Od Michała.

Wyciąga z kieszeni zgiętą na pół kopertę. Wpatruję się w nią, nie widząc, jak mam zareagować. Biorę ją do ręki i przez chwilę na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Szybko gaśnie. Równie szybko, jak nadzieja, która odżyła w sercu. Nie mogę go znów wpuścić do swojego życia. To nie jest możliwe. Odkładam kopertę na stertę książek na szafce nocnej, niezdecydowana, czy w ogóle powinnam ją otwierać. Ale nie myślę o tym długo, przerywa mi Ada, która niesie nam po kubku herbaty. Kiedy tylko wychodzi, patrzę na Igora z podniesioną brwią, komentując tym samym jego zachowanie. Nie codziennie się zdarza, by najlepszy przyjaciel wodził wygłodniałym wzrokiem za twoją siostrą.

- No co? – broni się.

- Nico – odpowiadam, naśladując jego ton. –  Kiedy ja… Zajmij się nią, dobrze?

***

Po wyjściu Igora, dobry humor rozpływa się jak kostka lodu wystawiona na pełne słońce. Mój wzrok ląduje na białej kopercie. I chociaż obiecałam sobie, że nie przeczytam tego listu, otwieram ją. Małe, koślawe literki przyciągają mój wzrok, ale nie mogę się skupić na tyle, by odczytać ich sens. Wydaje mi się, że puls przyśpiesza, a głowa staje się coraz cięższa, ale przełamuję to. Zaczynam czytać, a kiedy kończę, po moim policzku łzy spływają strumieniem, a dwa zdania odbijają się echem w głowie.

„Chciałbym podejść do Ciebie, przytulić Cię mocno i powiedzieć ‘Znalazłem cię’, ale nie mogę. Gdzie Ty się do cholery podziewasz?”


Czuję się okropnie. Czuję się, jak człowiek, którego serca zostało posiekane jak kapusta na surówkę. Drobno. Dokładnie. Bezlitośnie. Łzy ciągle płyną, gdy wyciągam z głębi szafy stojak i kamerę.

><><><><><><><><

W tej chwili czuję się w cholerę źle. Moje Orły przegrały. Dumni po zwycięstwie, wierni po porażce. Ale to i tak boli. 
Anka nadal nie ruszyła tyłka do Michała. Ale czego się spodziewaliście? Jest zbyt uparta. Jak wbije sobie coś do głowy, to amen. 
Czytasz? Komentuj. 

11 lipca 2015

scena dziewietnasta.

Moja dusza płacze, szlocha, wyje. Ale z oczu nie wypływa ani jedna łza. Po raz ostatni przypatruję się pustym ścianom moich czterech kątów. Na chwilę spuszczam wzrok, kiedy spada na mnie cały ciężar i świadomość decyzji, którą podjęłam wczoraj. Ale nie ma już odwrotu. Ciągnę walizkę za sobą na korytarz, gdzie przystaję i zamykam za sobą drzwi. Opieram się czołem o twarde drewno, z całych sił zaciskając powieki.

Wrócę tu jeszcze kiedyś? Będę miała okazję? Czy wolno mi w ogóle myśleć o swojej przyszłości? Czy mam szansę na jakąkolwiek przyszłość? Teraźniejszość ma odcień szarości, przyszłość natomiast nieprzeniknionej czerni. I nie wydaje mi się, by cokolwiek mogło sprawić, by przebił się przez nią promień słońca.

Oddaję klucze dozorcy, który zapewnił mnie, że odda je w bardzo dobre ręce. Posyłam w jego stronę słaby uśmiech. To doprawdy zadziwiające, że są na tym świecie osoby, które były w stanie znieść moje humorki. Podziwiam ich za to, bo nie wiem, czy ja sama ze sobą bym wytrzymała na dłuższą metę. Wychodzę z budynku i biorę głęboki haust powietrza w płuca. Czas się pożegnać. Czas odejść tam, gdzie jeszcze jestem potrzebna. Czas się odsunąć, ustąpić miejsca młodszym, zdrowszym i zdolniejszym. Zdolniejszym? Nie, chyba jednak nie. Śmieję się, odnajdując resztki dawnej siebie. Kręcąc głową nad swoją złośliwością, kieruję się do samochodu, nie zwracając uwagi na otoczenie. Z zamyślenia wyrywam się dopiero, gdy wpadam w czyjeś szerokie ramiona. Spanikowana na myśl, że to może być Michał, gwałtownie się odsuwam, ale wzdycham z ulgą, patrząc prosto w niebezpiecznie zmrużone oczy Zmeya.

- Co ma znaczyć ta walizka? – pyta ostrożnie.

- Wyjeżdżam – oświadczyłam elokwentnie.

- To chyba oczywiste, geniuszu. Bardziej mnie ciekawi, gdzie się wybierasz oraz dlaczego nawet słówkiem nie wspomniałaś o tym  najlepszemu przyjacielowi? – irytuje się.

- To skomplikowane.

- Jakżeby inaczej. Jeśli chodzi o nas dwóch, to zawsze wszystko jest skomplikowane. A teraz odpowiedz na pytanie: dostałaś angaż?

Łatwo byłoby skłamać. Wystarczy powiedzieć „tak” i problem z głowy. A jednak patrząc w czujne oczy Igora, nie potrafię tego zrobić. Jak wspomniał jest moim przyjacielem. Jest również najlepszym aktorem z jakim miałam przyjemność pracować. Nie mogę go okłamać, darzę go zbyt dużym szacunkiem. Ale czy potrafię wyznać mu całą prawdę? Wyznanie tylko połowy z niej nie będzie kłamstwem. Spuszczam głowę, by mój wewnętrzny konflikt nie został zauważony. Zapomniał tylko z kim mam do czynienia. Igor podszedł do mnie i jednym palcem uniósł moją brodę w górę, sprawiając, że nasze spojrzenia się spotkały.

- Co się dzieje, skarbie? - w jego tęczówkach odbiło się prawdziwe zmartwienie.

- Nie dostałam angażu, jadę do siostry – na tym chciałam zakończyć, pożegnać się z nim i jak najszybciej odjechać, zostawiając za sobą niedomknięte sprawy. Ale nie potrafiłam. – A tak właściwie to uciekam. Przed teatrem, z którym nie potrafię się pożegnać. Przed tobą, z tego samego powodu. Przed miłością, bo nie potrafię jej sprostać. Przed samą sobą, bo nie wiem, z czym przyjdzie mi się mierzyć. I przed śmiercią, bo może uda mi się ją oszukać?

Potok słów wychodzi z moich ust, które, raz otwarte, nie potrafią się zamknąć. I właśnie w ten sposób wypowiedziałam na głos to, czego się obawiałam. Sprawiłam, że moje lęki stały się prawdziwe. Słów wypowiedzianych na głos nie da się cofnąć.

- Naoglądałaś się za dużo horrorów. Dlaczego uważasz, że śmierć czyha na ciebie za rogiem? – zapytał z obawą przed tym, co usłyszy. Doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji.

- Bo rak to cholerstwo.

Igor gwałtownie zaciągnął się powietrzem. Stał przez chwilę, w ciszy analizując usłyszane słowa.

- I co teraz? – nie wiedział, jak się zachować. Co zrobić, by okazać mi wsparcie, a jednocześnie nie okazać litości nad moim losem. Nie zniosłabym litości. Nie z jego strony.

- Teraz mam czas, by spełnić swoje marzenia. Diagnozy nie zmienię, pozostaje mi się z nią pogodzić – powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się do niego.

Podszedł i wziął mnie w swoje ramiona. Miło było w końcu wesprzeć się na kimś. Położyłam głowę na jego piersi i przez chwilę zapomniałam o wszystkim.

- Masz zamiar ryczeć? – zapytał wesoło. – Bo wiesz, to jest nowa koszula…

- Spadaj – zaśmiałam się i pacnęłam go w ramię.

- Będę za tobą tęsknić. Z kim teraz będę wyśmiewał się z ludzi? Odchodzi moja lepsza połówka.

- Przestań się mazać, Zmey! Węże nie ryczą! – szturchnęłam go łokciem, a potem raz jeszcze przytuliłam. – Też będę tęsknić.


Rzuciłam walizkę na tylne siedzenia, a sama usiadłam na miejscu kierowcy. Posłałam Igorowi ostatni uśmiech i ruszyłam w drogę pełną niewiadomych.

><><><><><><><><><

Ba dum tssss.
Kto się spodziewał wyprowadzki, łapa w górę! 
Ja wiem, że Anka źle robi, nie mówiąc Michałowi prawdy. Próbowałam z nią negocjować, ale się cholera nie dała. Stwierdziła, że nie powie ni słowa! I w efekcie wkurzyła się też na mnie i postanowiła wyjechać.
Ten rozdział ma taki specyficzny charakter. Przynajmniej dla mnie, nie wiem, czy wy też to wyczuwacie. Z jednej strony jest cholernie smutny, a z drugiej dziwnie optymistyczny? Sama tego nie rozumiem. 

CZYTASZ? KOMENTUJ. BÓG CI TO W DZIECIACH WYNAGRODZI! ;D

05 lipca 2015

scena osiemnasta.

Nie odezwał się do mnie. Ja do niego też nie. Oboje jesteśmy równo popierdoleni. Potrafimy się minąć na mieście, nie zaszczycając się nawet przelotnym spojrzeniem. Moja cholerna dumna czuje się upokorzona po tym, jak pozwoliłam mu na siebie nawrzeszczeć. Niby nic, a poczułam się jakbym miała znowu szesnaście lat. Wtedy ojciec potraktował mnie jak szmatę. Dosłownie. A co na to matka? Patrzyła na wszystko bez cienia zmartwienia. To był ostatni raz, gdy pozwoliłam komukolwiek na mnie wrzeszczeć.

W mieszkaniu rozlega się dźwięk mojej komórki. Odbieram połączenie. Rozmowa była krótka, a po niej mam jeszcze gorszy humor. Ktoś na górze ma cholerne poczucie humoru. Nie dalej jak dwa tygodnie temu łgałam Michałowi prosto w oczy, że dostałam niesamowitą szansę, że będę się mogła dalej rozwijać. A teraz to się dzieje naprawdę. Karma to suka.

Człowiek, który przekazał mi te fascynujące wieści, chce się ze mną spotkać. Jedna godzina dzieli mnie od podjęcia najtrudniejszej decyzji. Zastanawiam się jak reżyser światowej rangi przyjmie moją odmowę? Bo właśnie to zamierzam zrobić. Nie będę owijać w bawełnę. Powiem mu prosto z mostu, że nie mogę zagrać w tej sztuce. Nie oszukujmy się. Prawdopodobnie nie dożyję jej premiery, ale skąd oni mogą o tym wiedzieć?

Zbieram się wyjątkowo szybko. Nie mam zamiaru się stroić, nie idę przecież na randkę, a na wywarciu dobrego pierwszego wrażenie, też mi jakoś szczególnie nie zależy. Piętnaście minut później siedzę już w kawiarni i popijam zamówione cappuccino, czekając na reżysera. Zjawia się dwie minuty przed czasem i raczej nie spodziewał się, że już będę na miejscu. Cóż, lubię zaskakiwać. Wita się ze mną. Siada. Zaczyna opowiadać o sztuce. O celach. O naszej współpracy. A ja tylko patrzę. Słucham go, to oczywiste, ale nie zastanawiam się nad tym, co mówi. Nie wyobrażam sobie tego wszystkiego, bo to nie moje miejsce. Mnie tam nie będzie.

- No. Skoro się dogadaliśmy, to zapraszam jutro na pierwszą próbę. Potem podpiszemy kontrakt – uśmiecha się, a ja unoszę lewą brew.

- Dogadaliśmy się… Nie. Nie sądzę. Nie wezmę udziału w tym projekcie.

Uśmiech spływa mu z twarzy. Powiedzieć, że był zszokowany, to mało. Prawdopodobnie nikt mu nigdy wcześniej nie odmówił. Jak już wspominałam, lubię zaskakiwać.

- Co ma pani na myśli?

- Nie zagram w pana sztuce. Nie mogę.

- Rozumiem. Przyjęła pani propozycję innego kolekcjonera wielkich talentów – próbuje mnie przekupić. To jasne, że chce mnie zwabić na komplementy.

- Tak. Będę grała w komedii o tytule ‘Życie’. A co najlepsze będę tworzyć jednoosobową obsadę! Czyż to nie wspaniałe? – ironizuję.

- To przecież niemożliwe – odpowiada. Zapewne teraz uważa mnie za kapryśną gwiazdę. Życie aktorki jest do bani.

- W moim życiu wszystko jest możliwe. Nawet to, że będę wąchać krokusy od spodu, leżąc na tatrzańskich halach w czasie, gdy pan będzie zapowiadał swoją premierę. Do widzenia.

Zostawiam go samego.

Wracam do siebie, ale nie potrafię znaleźć sobie miejsca w mieszkaniu. Moje królestw się zmieniło. Choć paradoksalnie nic w nim nie przestawiałam. A może to tylko ja się zmieniłam? Nie pragnę już samotności. Nie chcę wchodzić do pustego mieszkania. Wolę wchodzić do mieszkania, w którym w salonie na kanapie będzie siedział Michał, oglądając powtórki z tenisowych imprez. To miejsce za bardzo mi o nim przypomina. Dlatego biorę słuchawki i telefon do ręki i wychodzę. Kierują się korytarzem w stronę schodów. Pokonuję stopień za stopniem aż w końcu nie pozostaje ani jeden. Otwieram drzwi i wychodzę na chłodne nocne powietrze.


Siadam na zimnym betonie zaraz na krańcu dachu. Przed upadkiem chroni mnie barierka, o którą się opieram. Miałam zamiar włożyć do uszu słuchawki i słuchać muzyki puszczonej najgłośniej jak się tylko da. Ale rezygnuję. Widok zachodzącego słońca jest piękny. Na moją twarz wpływa smutny uśmiech. Jedną ciężką decyzję już dziś podjęłam, ale to nie koniec. Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę zrobić. I decyzja już zapadła. Ostatecznie. Nie ma od niej odwrotu. Ale to dopiero jutro. Teraz pozwolę sobie na jej opłakiwanie.


><><><><><><><><><

Tasiemiec to to nie jest, ale no... XD 
Zostawiam was z kilkoma nowymi faktami o życiu Anki. Może teraz jej zachowanie ma jakiś sens? Piszcie, co myślicie.
Ja tymczasem lecę się zbierać na kolejną rodzinną imprezkę, na którą nie mam nawet najmniejszej ochoty. O rozdziale poinformuję kiedy wrócę albo jutro.. Zobaczymy. ;))

27 czerwca 2015

scena siedemnasta.


Przez siedem tygodni udawało mi się nie wzbudzić podejrzeń Michała. Przez te siedem tygodni chodziłam na badania i inne spotkania, które według mnie są zwyczajnym marnotrawieniem czasu, a do których zostałam zmuszona. Chociaż mogłam powiedzieć doktorkowi, że może sobie wsadzić w dupę swoje badania. Tylko że do czego by to prowadziło? On przestałby się interesować moim przypadkiem, a ja byłabym i tak coraz bardziej chora. W dodatku Michał by się o wszystkim dowiedział i zapewne by mi zrobił piekło, bo mu o niczym nie powiedziałam. A wierzcie lub nie, nie chcę tego.

Tak więc siedziałam cicho i posłusznie chodziłam na ‘schadzki’ z doktorkiem, a Michał żył w błogiej nieświadomości. Jak to mówią: im mniej wie, tym lepiej śpi. I ja to stwierdzenie popieram całym sercem. Niestety Misiek nie jest taki głupi. Zauważał, że wiecznie gdzieś znikam. Zaczęły się pytania. Dochodzenie. Wyrzuty i kłótnie. Żeby sobie zapewnić alibi powiedziałam mu, że dostałam propozycję zagrania w świetnym spektaklu i że ciągle latam na próby i inne spotkania z reżyserem. Ponadto wepchnęłam mu, że ten reżyser to wielka szycha i to zaszczyt u niego grać, że muszę go szanować i nie denerwować, bo inaczej mnie wypieprzy na zbity pysk. A on w to uwierzył. I ucieszył się. A ja się nie cieszyłam. Ja musiałam założyć maskę radości, by ukryć ból duszy, który mnie dopadł. Teraz już wiem, jak go zagrać. Nie będę miała z tym problemu. Przypomnę sobie tę chwilę i uwolnię wszelkie stłumione teraz emocje. Zaboli wszystkich, zapewniam.

Tak więc Michał na jakiś czas dał mi spokój.  Ale to nie trwało długo. Zaczęliśmy się od siebie odsuwać i był między nami dystans. Nie pozwalałam mu na nic więcej niż krótki pocałunek. Nie mogłam. Nie potrafiłam się do niego zbliżyć ze świadomością, że potem zostanie sam. Bo ja wcale nie łudzę się, że uda mi się wyzdrowieć. Rak to takie samo cholerstwo jak ja. Dziwne porównanie, ale prawdziwe. Jak się wkurzę to nie odpuszczę. A czuję, że mój ‘przyjaciel’ jest cholernie wkurwiony i zawzięty.

Po kolejnych tygodniach, w czasie których udawało mi się spławiać Michała, chłopak się wkurwił. I to straszliwie. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę ze swojego obecnego stanu. Gdybym była sobą sprzed kilku miesięcy, sprzed diagnozy doktorka, nie pozwoliłabym chłopakowi na mnie wrzeszczeć i nie ważne czy miałby ku temu powód, czy nie. Wypieprzyłabym go za drzwi i nie wpuszczała do środka przez miesiąc. A teraz nie miałam ochoty się kłócić. Po prostu udawałam obojętną, bo tylko tak mogłam przed nim ukryć ból. A co było dalej, to chyba nie muszę mówić.

Trzask drzwi to jedyne, co mi po nim pozostało.


><><><><><><><><><><><><

Możecie mnie ukrzyżować za to, że jest krótki, ale zapewniam, że do samego końcu już się taki nie pojawi. Będą dłuższe. ;))
Jak ktoś słusznie zauważył, nie skupiam się na wielu postaciach. Przybliżam wam sylwetki tylko tych najważniejszych, które odgrywają ważne role w Spektaklu. Nie wszystkim może się to podobać, ale zaznaczam, że to nie jest opowiadanie obyczajowe, gdzie opisywałabym każdy dzień bohaterów i dosłownie każdy ich krok. To jest nieco inna historia. Krótka. Taka miała być od początku i taka pozostanie. ;)
Do następnego! ;)


21 czerwca 2015

scena szesnasta.

Nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, że Michał poznał moją siostrę, czy to, że ona się dowiedziała, że w moim życiu jest jakiś mężczyzna. Ada to diabeł wcielony i jeśli tylko znajdzie na mnie haka, umiejętnie go wykorzysta. Oczywiście ja jej się odpłacam tak samo, ale jak to czasem zabawnie w życiu bywa, nie udaje mi się to zbyt często. Zagroziłam jej, że jeśli piśnie komuś choć słówko, to ją znajdę i będę wkurwiać samą moją obecnością. Stwierdziła, że jestem milutka, po czym Iga ją wezwała do siebie. Resztę rozmowy zachowywałyśmy się jak przykładne siostry, bo nie potrzeba nam kolejnej pyskatej w rodzinie.

Teraz śmieję się z naszej głupoty. Właściwie to nie mam nic innego do roboty. Bo co można robić, czekając godzinami na wizytę u lekarza? Tylko rozpamiętywać i wspominać. Już wiem, dlaczego ludzie tak bardzo nie lubią chodzić do lekarza. Rozumiem ich ból. Na mojej czarnej liście znajduje się już połowa personelu tej głupiej przychodni i jak dobrze pójdzie, to za chwilę dołączą kolejne osoby.

- Pani Ania? – pyta mnie jakiś łysy gościu w zbyt luźnym kitlu.

- Tak – odpowiadam siląc się na uprzejmość.

Tego gościa na liście nie mam. Jeszcze.

- W takim razie zapraszam do gabinetu.

Wprowadził mnie do niezbyt dużego i, jak na mój gust, zdecydowanie nieprzytulnego gabinetu. To miejsce bardziej kojarzy się z jakąś sceną z horroru, a nie ze spokojem i optymistyczną wizją świata. Siadam na krześle naprzeciw doktorka i unoszę prawą brew, co wyraźnie zbija go z tropu. Potem zaczyna bełkotać coś tym swoim lekarskim żargonem, z którego oczywiście nic nie rozumiem.

- Może pan mi to przetłumaczyć na polski? – pytam dość niemiło, ale czego innego się po mnie spodziewaliście?

- Jest pani chora – mówi grobowym głosem.

- Domyśliłam się. Wie pan, krwotoki z nosa i częste utraty przytomności nie biorą się znikąd. A jakby dodać do tego jeszcze ciągłe zmęczenie, spadek wagi, parszywy nastrój, a nie to ostatnie odpada. Cecha wrodzona – ironizuję.

- Poważnie chora. To nie jakaś grypa, czy zwykłe przeziębienie.

- A więc co mi dolega? – pytam bez cienia ciekawości w głosie.

Jak za chwile mi ten doktorek strzeli jakimś Parkinsonem, czy innym udupstwem, to przysięgam, że wyleje na niego tą ciecz, którą tutaj nazywają kawą.

- Ma pani raka płuc. – No to dowalił.

Naprawdę spodziewałam się czegoś więcej. Czy ja jestem z zawodu lekarzem? Nic mi to nie mówi. Rak – okej, to wiadomo, że pewnie chemia i te sprawy, ale jakie objawy ma ta cholerna odmiana tego cholernego cholerstwa!

- Komórki rakowe zaczną atakować strukturę pani płuc, w skutek czego nie będzie mogła pani samodzielnie oddychać. Na razie nie ma żadnych przerzutów. Tym lepiej dla nas. Są większe szanse na całkowite wyleczenie.

- Niech mi pan nic nie mówi o całkowitym wyleczeniu! Jak wiele razy powtarzał to pan osobom, które już wąchają żonkile od spodu? – daję upust swoim emocjom.

Facet stara się mnie uspokoić, ale nie odnosi skutku. Spuszcza więc głowę i informuje mnie, co przyniesie choroba i jak można ją leczyć. Po kilkudziesięciu minutach wychodzę z gabinetu i z całego budynku. Wychodzę na zewnątrz, gdzie łapię duży haust powietrza, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Chwilę później odrobinę spokojniejsza kieruję się do mieszkania. Ale boję się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu boję się, co będzie, kiedy już zamknę się w swoim azylu. Wcześniej nie miałam tego problemu, byłam sama.

A teraz jest Michał.


I nie może się o niczym dowiedzieć.

><><><><><><><><><><

Za błędy przepraszam, jeśli takowe się pojawią. Niby sprawdzałam, ale jakoś nie mam do tego siły. Bo tak szczerze, to ten blog ma już półtora roku. I moje podekscytowanie nim zniknęło (głownie wtedy, gdy zrobiłam sobie ośmiomiesięczną przerwę). Kończę go, bo nie lubię zostawiać niezamkniętych spraw, ale szczerze mówiąc, mam teraz w głowie coś innego. I to na tym się skupiam (choć obecnie znowu mam zastój. KILL ME, PLEASE.).
Smęcę strasznie, wybaczcie. Ale taki mamy klimat. 
Tak właściwie, to to, że Anka miała/ma problemy ze znalezieniem nowej pracy może zależeć tylko od niej, wiecie? Bo może ona sama, podświadomie, nie chce się w nic angażować? Nie teraz, kiedy jej własne życie bardziej przypomina spektakl niż normalność. 

Dziękuję za komentarze i proszę o więcej, bo jestem nienasyconym potworem. ;)

14 czerwca 2015

scena pietnasta.


Czasem człowiek ma taką chwilę w życiu, podczas której liczy się dla niego tylko i wyłącznie odpoczynek. Moja zostaje właśnie przerwana w dość okrutny sposób przez nieznośny dźwięk telefonu. Ale nie odbieram. Ktoś, kto przerywa moją chwilę lenistwa nie zasługuje na to, by odbierać jego telefony. Dlatego zostaję w tej samej pozycji i wgapiam się pustym wzrokiem w ścianę. Uporczywa melodyjka ustaje, a mnie znów otacza błogosławiona cisza. Do czasu, gdy słyszę szczęk przekręcanego klucza w zamku. Tylko jednak osoba ma wstęp do tego mieszkania, więc nie zamierzam się ruszać z miejsca. Słyszę, jak rzuca kluczyki od samochodu i portfel na szafkę w kuchni, a potem zmierza w kierunku sofy, na której leżę. Nie patrząc na niego wiem, że doskonale rozumie mój stan.

- Znowu nic? – pyta po chwili milczenia.

- W tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem – przytaczam cytat, który idealnie pasuje do mojej sytuacji.

Od tygodnia staram się załapać do kolejnego spektaklu. Chodzę na każdy możliwy casting. A mimo to nie ma żadnego odzewu. Nie wiem, co to oznacza. Nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem nowej sztuki, w której mogłabym grać. Reżyserzy zawsze zauważali mój talent i pragnęli, bym odgrywała zazwyczaj główne role. Dlatego od kilku dni prześladuje mnie depresyjny humor. A Michał stara się mnie podnieść na duchu, co wychodzi mu zaskakująco dobrze, gdy się postara.

- Nie załamuj się, złośnico. Zobaczysz, jeszcze będą za tobą biegać i błagać, byś u nich grała – mówi, całując mnie w czoło.

Uśmiecham się. Ten mężczyzna wszedł z buciorami do mojego azylu, gdzie wcześniej nikt nie miał wstępu i o dziwo, nie mam ochoty go za to zabić. Nie mam pojęcia, czy to, co do niego czuję, można nazwać miłością, ale nie mam wątpliwości, że jeżeli ktokolwiek miałby stać u mego boku, to jest to właśnie Michał. Mój prywatny pocieszyciel. Siatkarz. I bożyszcze nastolatek. To ostatnie szczególnie mnie rozbraja. Uwielbiam patrzeć na jego minę, gdy z nienacka atakują go krzyczące dziewczyny. Potrafię się z niego nabijać godzinami, a on mi odpłaca pięknym za nadobne. Zachowujemy się jak dwa koguty, skaczące sobie do dziobów, ale to chyba jest nasz własny, prywatny sposób na rozmowę.

- Porywam na chwilę twojego laptopa. Zaproszenia na facebooku same się nie usuną – śmieje się.

- Przecież ty nie masz facebooka, Misiaczku. – Ostatnie słowo akcentuję ze zdwojoną siłą, wiedząc, jak bardzo nie lubi, gdy ktoś do niego tak mówi.

- Ale zawsze mogę to zmienić, Koteczku – zauważa i znika w kuchni.

Leżę dalej. I rozpamiętuję nasze rozmowy. Przez te półtora tygodnia trochę się ich nazbierało, a każda jest jeszcze głupsza od drugiej. Zanurzam się na chwilę we wspomnieniach i próbuję jeszcze raz dojść do tego, jak Michał skruszył wszystkie moje mury. Jak w ogóle udało mu się do mnie zbliżyć, skoro wszyscy przed nim nadziewali się na wyjątkowo ostry drut kolczasty. Co on ma takiego w sobie, że go dopuściłam do siebie?

- Anka! – chwilę zastanowienia przerywa wołanie Michała. – Pozwolisz?

- Już idę – odpowiadam, zwlekając się powoli z sofy. – Co się dzieje? – pytam, ale kiedy mój wzrok kieruje się na ekran komputera, już nie potrzebuję odpowiedzi.

- Nie przeszkadzam? – odzywa się z uśmiechem na ustach Ada.



________   ________   _________


Chyba lubię siać zamęt, a wasze skrajne opinie o Michale są miodem na moje przesiąknięte złem serduszko. Dlaczego właśnie Michał? Dlaczego pozwoliła mu na takie zachowanie? 
Bo oni są tacy sami. W nosie mają opinie innych. Może udają, a może już tacy są. Ale potworami bez serca nazwać ich nie można. ;)

Następna scena o 100 słów dłuższa! Cieszcie się razem ze mną! XD