27 lipca 2015

scena dwudziestapierwsza. (ostatnia scena spektaklu)

Minęło sześć miesięcy, a ja nadal się zastanawiam, jak mogłem być takim idiotą, by pozwolić odjeść jedynej osobie, która potrafiła kochać mnie i moje wady. Minęło sześć miesięcy, a ja nadal żyję cieniem jej obecności. Sześć cholernych miesięcy, podczas których jedynym ukojeniem była siatkówka. Na niej się skupiłem. Dzięki niej rozładowywałem napięcie, na moment zapominałem o problemach. Forma poszła w górę. A samopoczucie wręcz odwrotnie. Koledzy chcą stawiać mi pomnik, a ja najchętniej pogrzebałbym się żywcem.

W końcu zbieram się na odwagę,  by do niej zadzwonić. W swojej wyobraźni widzę już nas razem, odchodzących w stronę zachodu słońca, trzymając się za ręce. Romantyczne pieprzenie. W życiu bym jej nawet nie zaproponował chodzenia za rączkę. Prawdopodobnie bym za to oberwał, jak to już wcześniej bywało. Uśmiecham się do swoich wspomnień, nie mogąc zrozumieć, dlaczego nasza znajomość zakończyła się w taki sposób. A nawet nie zakończyła, bo nie było przecież pożegnania. Jednego dnia jesteśmy razem, następnego już nie. Trzeciego mijamy się bez słowa na ulicy, a czwartego… Czwartego już jej nie ma.

W końcu koncentruję się tylko na dźwięku sygnału, odbijającym się w telefonie. Ciszę przerywa ‘halo?’ wypowiedziane nieznanym, ale wyraźnie smutnym głosem. Nadzieja nie czeka na dalszy rozwój wypadków i tak po prostu umiera. Przerywam połączenie. Przez chwilę zastanawiam się, co mam zrobić teraz. Czy to znak, że mam się po prostu poddać? Nie. Tego nie zrobię na pewno. W moim słowniku nie ma takiego słowa. Wybieram numer raz jeszcze, w nadziei, że to może jakaś znajoma odebrała jej telefon.

- Michał, nie rozłączaj się…

Ten sam głos. Przełykam ślinę, czując, że coś jest nie w porządku.

I właśnie tak jest. Następne słowa, są dla mnie jak cios prosto w serce tępym nożem. Bezsilnie opadam na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Czuję szum w głowie, słowa Ady mieszają się w jedno. Nic do mnie nie dociera. Przed oczami widzę tylko jej twarz. A potem jej ciało. I trumnę. Łzy spływają po moim policzku, ale nie umiem ich powstrzymać. Niektórzy mówią, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą. Najwyraźniej nigdy nie mieli powodu, by płakać. A ja mam. Bo właśnie straciłem swoją miłość po raz kolejny. Tym razem bezpowrotnie.

Mija dzień za dniem. Nadszedł dzień pogrzebu i równie szybko odszedł. Garnitur ponownie zawisł w szafie, mając świadomość, że już nigdy go nie włożę. Będzie mi przywodził na myśl dzień, w którym pochowałem swoją miłość. Dosłownie i w przenośni. A wcale nie potrzebuję, by cokolwiek mi o tym przypominało. Idealnie pamiętam nawet najmniejszy szczegół pogrzebu. A potem rozmowę z Adą. Pamiętam przeraźliwy płacz malutkiej Ingi, która niezwykłą intuicją małego dziecka wyczuła, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Pamiętam mowę Igora, który w swoim stylu pożegnał Ankę, patrząc w nieskazitelnie niebieskie niebo, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Pamiętam również kopertę, którą znalazłem na nocnym stoliku w pokoju, który zajmowała u Ady. Na wierzchu jej pismem napisane jest moje imię. W środku znajduje się coś więcej oprócz listu. Widzę to na pierwszy rzut oka, ale nie zamierzam się przekonać co to takiego. Nie zamierzam go nawet otwierać. To by oznaczało ostateczny koniec. Dopóki go nie przeczytam, mogę udawać, że ostatni tydzień wcale nie miał miejsca. Mogę nadal się irytować z powodu jej zniknięcia, mogę nadal się złościć, że nie dzwoni. Mogę się katować każdym wspaniałym wspomnieniem, ale i tak nie wypełnię nimi pustki w mojej duszy.

Jak to się stało? Jak przypadkowe spotkanie w teatrze, na które w ogóle nie miałem ochoty iść, mogło mnie doprowadzić do tego miejsca? Jak to możliwe, że straciłem swoje szczęście, zanim na dobre się nim nacieszyłem? Jak ta pyskata zołza zdołała zawrócić mi w głowie?

Jesteśmy… Byliśmy tacy sami.


Niespokojne westchnięcie wyrywa mi się z gardła, gdy wróciwszy z popołudniowego treningu, kieruję wzrok na ostatnią szufladę komody, w której od miesięcy leży nieotwarty list. W przypływie pewności, wyciągam go i wsadzam do kieszeni dżinsów. W szybkim tempie zbieram kluczyki i kurtkę, i biegnę do samochodu. Jakaś nadludzka siła mną kieruje. Pokazuje mi drogę, którą powinienem iść. Niszczy wątpliwości. W końcu zatrzymuję się przy srogo wyglądającej bramie. Przez chwilę patrzę przez nią na nagrobki, które w świetle zachodzącego słońca, zdają się promieniować swoim własnym blaskiem. Pokrzepiony wchodzę na teren cmentarza i odnajduję drogę do jednego nagrobka. Widok jej niezwykle kpiącego uśmiechu na zdjęciu sprawia, że sam się śmieję. Zastanawiam się, czy sama wybrała właśnie to zdjęcie. Ono idealnie opisuje całą jej osobę.

- Kpisz sobie za mnie nawet po śmierci, co? Pewnie masz niezły ubaw. Jestem idiotą, prawda? – kieruję myśli na ostatnie tygodnie, podziwiając z jakim hukiem opadłem na samo dno. Z domu wychodziłem tylko na treningi. Z kumplami nie rozmawiałem na inne tematy niż taktyka meczu. Do rodziców nawet się nie odezwałem, choć ciągle próbowali się ze mną skontaktować. – Oczywiście, że jestem idiotą. Dzięki, że mi to uświadomiłaś.

Siadam na ławce naprzeciwko niej i wyciągam list z kieszeni. Chwilę przekładam go w dłoniach. W końcu jednak wyciągam białą kartkę ze środka.

„Misiu,
Jeśli to czytasz, to pewnie mnie już nie ma… Boże, co za oklepany tekst. Nie wierzę, że to napisałam. Tak. Leżę sobie razem z robalami i mamy wspaniałą imprezę. Mogę wąchać żonkile od spodu! (Mam nadzieję, że ktoś mi zasadził żonkila na grobie.) Ale nawet jeśli robale zapewniają mi towarzystwo, brakuje mi twojej irytującej mordki, wiesz?
Masz prawo być na mnie wściekły. Nie zdziwię się, jeśli podrzesz tę kopertę, nim ją w ogóle otworzysz. Zostawiłam cię bez słowa wyjaśnienia. Pozwoliłam ci wierzyć, że spełniam się zawodowo, podczas gdy w rzeczywistości siedziałam z dupą na kanapie i liczyłam pęknięcia na suficie. (Jest ich trzynaście, wiesz? Przypadek?*) Nie miałam odwagi, by przyznać się, że za niedługo mnie zabraknie. A uwierz mi, że bardzo dobrze wiedziałam, że tak będzie. W tym przypadku rak był takim samym dupkiem jak ja. Nie mogłam pozwolić, by wziąć z sobą do grobu również twoje serce. Wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie. Było takie?
Nie mam siły już udawać uśmiechu. Bo nie jest w porządku. Tęsknię za tobą. A twój list uświadomił mi, że zachowałam się jak tchórz. I wtedy zaczęłam ryczeć. Myślę, że wypłakałam się za wszystkie czasy. Myślę również, że muszę się z tobą pożegnać. Nie wiem, ile czasu mi zostało. Na pewno nie na tyle dużo, bym w końcu zdobyła się na odwagę, by do ciebie wrócić.
Pozwól mi odjeść, dobrze? Ja nadal będę przy tobie i w razie czego zasadzę ci kopa w dupę. Byłoby kiepsko, gdybym zrobiła to w publicznym miejscu, prawda?
Bądź szczęśliwy, Michał. Wytrzymałeś ze mną tyle czasu, że zasługujesz na to jak nikt inny. I nie wyrzekaj się miłości. Znajdź tą, która będzie cię uszczęśliwiać. Pomogę ci w tym, bo moja miłość do ciebie nie umrze razem ze mną. Ona jest nieśmiertelna.
Żyj, Michał. Prawdziwie żyj.
Twoja na zawsze,
Anka
PS Ostatni, najważniejszy, spektakl nie miał jeszcze premiery.”

Sięgam raz jeszcze do koperty i wyciągam starą kasetkę. Napisała na niej tylko dwa słowa: Spektakl Uczuć.



* Michał ma na koszulce klubowej i reprezentacyjnej numer 13.


><><><><><><><><><><><><

KONIEC

Tak. Koniec. Dziwnie to brzmi. Z każdym tygodniem zbliżaliśmy się do tego momentu, a ja i tak się czuję zaskoczona. To głupie, ale nie jestem tak do końca smutna. Bo to kolejny blog, który udało mi się dokończyć. Kolejny, przy pisaniu którego się nie poddałam. 

Jak pewnie sami zauważyliście, nie wiele w całej historii miłości. Niby jest wszechobecna i to na niej opiera się większość późniejszych zdarzeń. Nie opisałam relacji między Michałem i Anką, bo skupiłam się na samej Ance i jej zmianie. W głowie miałam to ułożone inaczej, ale wyszło jak wyszło. I jestem całkiem zadowolona. W tej scenie wychodzi, że Anka nie zostawiła Miśka, bo była egoistką. Wyjechała bez słowa, bo chciała go chronić. Gdyby została, on miałby nadzieję do samego końca. A nadzieja Anki umarła zdecydowanie wcześniej. 

Jestem wam wdzięczna za każde słowo, które opublikowaliście w formie komentarza. Bo każde słowo sprawiało, że robiło mi się cieplej na sercu. DZIĘKUJĘ! <3

I zapraszam was wszystkich już w środę na N I E O B O J Ę T N Y C H. Mam nadzieję, że spotkamy się na nim w tym samym składzie, a może nawet większym? ;)

I na koniec prośba. 
Jeśli czytasz, bardzo cię proszę o komentarz. Miło byłoby wiedzieć, ile osób czytało Spektakl. ;)


10 komentarzy:

  1. O matko. Jak ja uwielbiam twoje opowiadania, tyle w nich emocji o wszystkiego co sprawia że zawsze czekam z niecierpliwością na to co się wydarzy. Muszę Ci powiedzieć że na początku Anka nie przypadła mi do gustu ale teraz wiem że to dobrze że była pewna siebie i czasami arogancka. Nudnie by było gdyby była kolejną szarą myszką zakochaną w siatkarzu. Historia Anki i Michała nie zakończyła się happy endem ale mimo to pewnie nie raz wrócę tutaj aby przypomnieć sobie jak ten ich spektakl wyglądał.
    Pozdrawiam, Kalora :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że to już koniec :( ale mimo że zakończenie było smutne, podobało mi się... takie rzeczy się zdarzają w prawdziwym życiu i nie zawsze można liczyć na happy end, dlatego dziękuję za możliwość czytania Twojego opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż dziwnie, że to koniec... Z jednej strony chciałoby sie więcej, ale z drugiej to chyba nie koniecznie. Sama jestem zwolenniczką krótkich opowiadań, więc wolę że skończyło się tak, a nie inaczej.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. z jednej strony szkoda mi, że to już koniec, ale z drugiej rozumiem, że dokładnie tak należało skończyć to opowiadanie. szczerze powiedziawszy zdziwiłabym się gdyby skończyło się happy endem. takie zakończenie w 100% mnie satysfakcjonuje :) dziękuję za każdy rozdział tej historii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie spodziewałam się takiego zakończenia i perspektywy Michała. A więc jednak zabiłaś Ankę... w sumie to było do przewidzenia, że nie wygra z chorobą i prędzej czy później przegra tę walkę, ale mimo wszystko to było dla mnie szokiem i czymś... wywołującym poczucie niesprawiedliwości. Bo ona chciała żyć, miała dla kogo. Całe życie uciekała od miłości, a gdy miłość wreszcie ją dopadła - przegrała z chorobą. Mam do niej żal, bo powinna porozmawiać z Michałem prosto w oczy. Wyjaśnić coś, dać się przytulić i pocałować po raz ostatni. Miał do tego prawo... Rozumiem, że chciała go chronić, że myślała w ten sposób o nim jego cierpieniu, nie uważam jej za egoistkę, ale... mimo to mam żal. Nie chcę nawet myśleć jak on się czuje teraz. Kochał, ale nie dostał szansy by się z nią pożegnać. W sumie do niego też mam żal, bo mógł się postarać jakoś do niej dotrzeć. Zawalczyć, znaleźć ją, zachować się jak facet zamiast czekać nie wiadomo na co. Ale każdy w życiu popełnia błędy, o których istnieniu dowiadujemy się zazwyczaj jak jest już za późno. Zostawiłaś nas ze smutnym zakończeniem, ale słowa Anki i prośba skierowana do Michała: "żyj" napawają mnie optymizmem, że ten facet sobie poradzi. Zainteresowanie Igora Adą, daje mi nadzieję, że ta śmierć ich do siebie zbliży i znajdą miłość w swoich ramionach. Zakończenie jest smutne, ale nie dołujące. I przede wszystkim - napisane w świetnym stylu. Jak cała historia. A w liście Anki czuć jej charakter, czuć jej sposób gadania i podejścia do życia. Czuć tę starą Ankę, która na wszelakie romantyczne kwestie była obojętna. Była sobą do końca i to jest chyba najlepszy morał tej historii - by nigdy nie zatracić siebie.

    Pozdrawiam! ;*
    I ogromnie dziękuję za to opowiadanie! To już drugi Twój blog, który zaczęłam czytać i skończyłam na epilogu ;) Kiedy to zleciało?

    A w wolnej chwili przybędę na kolejne opowiadanie, tylko nie wiem kiedy kochana. W każdym razie wyczekuj mnie;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam cię, Kiciu Ty moja! Miałam przybyć już dawno, ale stwierdziłam, że skoro to już ostatnia scena, to powinnam napisać coś dłuższego i głębszego, więc zajęło mi to trochę więcej czasu. Ale przechodząc do rzeczy:
    Bardzo się zdziwiłam, jak przeczytałam, że to już ostatnia scena. Po pierwsze dlatego, że to dopiero dwudziesta pierwsza, no i przecież nie zapowiadało się na żaden koniec! Myślałam, że ten Spektakl uczuć to będzie opowieść o walce Anki z rakiem i tym, co czuje do Michała. Myślałam, że to będzie o cierpieniu, miłości, smutku pożegnania albo radości, kiedy w końcu wygra tę walkę. Ale mogę Ci powiedzieć, że czegoś podobnego w ogóle się nie spodziewałam. Ale to jest cholernie dobre i podoba mi się bardzo! Te wszystkie uczucia Michała, to, jaką wielką miłością ją darzył. Że mimo swojego charakterku schował dumę do kieszeni i postanowił pierwszy wyciągnąć dłoń na zgodę. Jak się nie poddawał tylko próbował ją odnaleźć. To było piękne. I list od Anki, mimo, że napisany w typowy dla niej sposób, też był wzruszający. I mimo, że ona pisała, żeby żył dalej, to ja bym chyba tak na jego miejscu nie potrafiła. W ogóle to przez długi czas się nad tym twoim epilogiem zastanawiałam. Bo on jest cholernie poruszający i prawdziwy. A najgorsze jest w tym wszystkim chyba to, że Anka wiedziała, ze umrze i nawet nie walczyła. Jakby była pewna, że jej los jest przesądzony. Że nic z tym nie można zrobić. Pogodziła się z tym faktem. I pewnie nawet nagrobek sama sobie wybrała xD i mimo, ze to jest straszne, to jest też jednocześnie cholernie dobre. Powtarzam się, prawda? :P
    Dodałam już do obserwowanych i pewnie niedługo nadrobię Nieobojętnych. Możesz być tego pewna!
    Buźki, Kotek! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Mycha wiesz dobrze, że przeczytałam całe opowiadanie, które zapadło mi w pamięć (jak z resztą każde Twojego autorstwa). Jestem bardzo mile zaskoczona takim zakończeniem. Prawdziwy, pełen uczuć, trafiający do czytelnika- uwielbiam.
    Całuję serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wstyd i hańba. Wiem i najmocniej przepraszam, że tyle nie komentowałam! Na swoje usprawiedliwienie mam to, że wynikało to z przyczyn nie do końca zależnych ode mnie.
    Ale i tak najmocniej przepraszam!
    Jest mi o tyle głupio, że to jedno z najlepszych opowiadań, jakie czytałam, mimo że z Kubiakiem.
    Anka nie żyje. Z jednej strony jestem trochę rozczarowana, bo jednak liczyłam, że przeżyje i będzie szczęśliwa z Michałem (chociaż w sumie bardziej liczyłam, że powie mu prawdę i Kubiak będzie przy niej w tych trudnych momentach), ale zaś z drugiej, gdyby mu powiedziała lub gdyby Anka przeżyła, byłoby to słodkie i przewidywalne, czyli zupełne zaprzeczenie całego opowiadania.
    Anka nic nie powiedziała Michałowi, bo nie chciała, by cierpiał. Ale to nic nie dało - mam wrażenie, że Michał załamał się jeszcze bardziej, bo nawet nie miał okazji z nią porozmawiać, wszystko sobie wyjaśnić i pożegnać się.
    Anka nawet 'po śmierci' się nie zmieniła. Ten list jest idealnie w jej stylu, pełen ironii i jak na tak smutną sytuację, całkiem zabawny. I wzruszający. Anka wreszcie przyznała, co czuje. Szkoda trochę, że w liście i po śmierci.
    Bardzo mi się podobało to opowiadanie i bardzo Ci za nie dziękuję :*
    I jeszcze raz najmocniej przepraszam, że nie zawsze komentowałam.
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Naprawde bardzo dobre opowiadanie. Czytalo sie wysmienicie. Dziekuje !:*

    OdpowiedzUsuń